Jak synek słyszy bicie dzwonów, to nadal się boi…

Rozmowa z Jurijem Semeniukiem, środkowym reprezentacji Ukrainy i Projektu Warszawa

Mija rok od napaści Rosji na Ukrainę. Jak zapamiętałeś 24 lutego 2022 roku? Co wtedy robiłeś, gdzie byłeś?

Ten dzień na zawsze zostanie w mojej pamięci. Byłem w Ukrainie, w domu. Wszystko toczyło się spokojnie – treningi, mecze, normalne życie i nagle wojna! Już ok. 5 rano dostałem SMS-y od kolegów, od mamy, od ojca, że Rosja napadła na Ukrainę i żebym wracał do domu. Dopiero później zacząłem oglądać informacje i czytać w internecie, co się wydarzyło, zobaczyłem czołgi, wybuchy – naprawdę szok! Od razu pojawiło się pytanie co dalej robić, jak zapewnić bezpieczeństwo żonie i synkowi? 

Dla całego demokratycznego świata to był szok – co prawda napięcie rosło od miesięcy, rosyjskie wojska gromadziły się przy ukraińskiej granicy, ale nie wierzono, że naprawdę zaatakują. Czy podobnie uważali Ukraińcy?

Wtedy nikt nawet u nas nie myślał, że w XXI wieku może wybuchnąć wojna. Normalnym ludziom nie mieściło się to po prostu w głowie. Wydaje mi się, że Ukraińcy też do końca nie wierzyli w to, że stanie się najgorsze i zacznie się wojna.

W momencie wybuchu wojny byłeś zawodnikiem Epicentra-Podolany Gródek, który ma swoją siedzibę w centrum Ukrainy. Jak zmieniło się Twoje życie po 24 lutego?

W pierwszych dniach wojny nie mogliśmy nadal uwierzyć, że to wszystko wokół dzieje się naprawdę. Przecież to niemożliwe! Rozgrywki ligowe zostały przerwane, siatkówka zeszła oczywiście na dalszy plan, a większość kolegów rozjechała się do swoich rodzin. Do Polski wrócili też od razu nasz trener Mariusz Sordyl i grający wtedy w Epicentrze Artur Szalpuk. Ponieważ byłem kapitanem drużyny, to zostałem w Gródku, żeby przekazywać kolegom z zespołu informacje, co robimy dalej. Razem ze mną zostało tylko kilku zawodników.

Syreny alarmowe słyszałem cały czas. Bardzo blisko nas był polski kościół i jak było niebezpiecznie, to dzwoniły też  dzwony kościelne. Mój kilkuletni synek bardzo szybko się nauczył, że jak słychać dzwony, to trzeba biec do schronu. I choć minął już rok i od wielu miesięcy mieszkamy w Warszawie, to jak jesteśmy na placu zabaw i w niedzielę o godz. 12.00 słyszy dzwony bijące w pobliskim kościele, to nadal się boi…

Myślałeś, żeby wstąpić do wojska, czy do obrony terytorialnej?

– Jak agresor napada na twój kraj, to naturalne jest, że myślisz o tym, jak bronić ojczyzny. Od początku starałem się coś robić, działałem przy radzie miejskiej, pomagałem jako wolontariusz w życiowych sprawach ludziom, którzy uciekali ze wschodu Ukrainy, gdzie były i są nadal najcięższe walki. Działałem w obronie terytorialnej, chodziliśmy na patrole. Uczestniczyłem też w podstawowym szkoleniu wojskowym organizowanym przez naszą armię.

– Trzeba było działać, robić to, co się najlepiej umie. Trenowałem więc indywidualnie w siłowni, bo hala była zamknięta. Rozumowałem tak: na wojnie żołnierze robią swoją pracę, a ja jestem zawodowym siatkarzem i w ten sposób mogę godnie reprezentować swój kraj i dzięki swojej dobrej grze przypominać światu o Ukrainie.  

I właśnie reprezentowałeś Ukrainę na siatkarskich mistrzostwach świata odebranych Rosji po agresji na Twój kraj i zorganizowanych w Polsce i Słowenii. Zaraz potem zostałeś zawodnikiem Projektu Warszawa. Co w tym czasie robiła Twoja rodzina?

– Kiedy pojechałem z reprezentacją na zgrupowania, a potem na mistrzostwa świata w Polsce, żona z synkiem zostali w Ukrainie. Najpierw dwa tygodnie byli w naszym mieszkaniu we Lwowie, a potem przenieśli się do rodziców żony, niedaleko granicy z Polską. Było bardzo ciężko, bo nie widzieliśmy się cztery miesiące. Oczywiście byliśmy cały czas w kontakcie, ale wiadomo, że to nie to samo. Kiedy podpisałem kontrakt z Projektem mogli wreszcie do mnie przyjechać i od października jesteśmy już razem w Warszawie.

Prezydent USA Joe Biden przed wizytą w Warszawie niespodziewanie pojawił się w Kijowie. To pierwszy przypadek w historii, gdy prezydent Stanów Zjednoczonych przyjechał do kraju, w którym toczy się wojna. Co czułeś, kiedy zobaczyłeś Bidena spacerującego po Kijowie z prezydentem Zełeńskim?

– To było naprawdę niesamowite. Bardzo mocno to przeżyłem i pojawiła się u mnie taka myśl, że ta wojna musi się jak najszybciej skończyć. Ale trzeba pamiętać, że Rosja ma wciąż dużo wojska, czołgów, uzbrojenia i nikt nie wie, jak się to wszystko dalej potoczy. Ale wizyta prezydenta Bidena w Kijowie dała wszystkim Ukraińcom nadzieję i pokazała, że nie są sami.

W 2012 roku Ukraina razem z Polską zorganizowały Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. U nas było to wydarzenie wyjątkowe, największa impreza sportowa, która odbyła się dotąd w Polsce. Pamiętasz, jak UEFA EURO 2012 odbierano w Ukrainie?

– Pamiętam EURO doskonale. Z okna mojego domu mogłem obserwować, jak powstawała Arena Lwów, to było niesamowite wrażenie. Wielu moich znajomych znalazło zresztą pracę przy budowie tego stadionu. Czuliśmy się dumni, byliśmy przekonani, że dzięki tym piłkarskim mistrzostwom krok po kroku się rozwijamy, że dzięki nim wszyscy poznają nasz kraj. A teraz, po roku wojny, cały świat już chyba zna Ukrainę i wie, kim są Ukraińcy.

I na koniec zmieńmy temat – najlepszy polski koszykarz Marcin Gortat, który wiele lat grał w NBA, karierę koszykarską zaczął bardzo późno, bo w wieku 18 lat. Ale Ty go przebiłeś! Opowiedz o tym, jak i kiedy zostałeś siatkarzem i czy nie myślałeś o grze w koszykówkę.

– Sportem interesowałem się od dziecka, cały czas czegoś próbowałem, trochę grałem w piłkę nożną. Dla wielu wydaje się nieco dziwne, że mierząc 210 cm przez osiem lat ćwiczyłem także taniec. Jestem zresztą przekonany, że ta przygoda z tańcem dała mi dobrą koordynację ruchową i miała wpływ na to, że w nauce gry w siatkówce robiłem naprawdę szybkie postępy.

Kiedy w wieku 19 lat zacząłem pracę w sklepie z artykułami budowlanymi, bardzo często trenerzy siatkówki i koszykówki namawiali mnie do rozpoczęcia treningów. Udało się po roku, kiedy zmieniłem pracodawcę na supermarket i miałem dwa dni pracy i trzy dni wolnego. W wieku 20 lat zacząłem pierwsze w życiu treningi siatkarskie! Na początku była masakra, wszystko mnie bolało. Ale mocno pracowałem i się udało. Po trzech latach zadebiutowałem w reprezentacji Ukrainy, a potem już poszło. Dwa lata później, podczas Mistrzostw Europy 2019, wybrano mnie nawet do najlepszej szóstki turnieju, a Ukraina była rewelacją mistrzostw. W 1/8 finału wygraliśmy z Belgią i chyba musiałem zwrócić na siebie uwagę, bo po mistrzostwach zostałem zawodnikiem belgijskiego Greenyardu Maaseik, z którym m.in. sensacyjnie wygraliśmy 3:2 w Lidze Mistrzów z Zanitem Kazań.

– Była propozycja pozostania w Belgii, były inne oferty, ale wszystko przerwała pandemia. W ostatnim dniu przed zamknięciem granic udało mi wrócić do Ukrainy i dołączyłem do zespołu ze Lwowa, a potem Epicentra-Podolany Gródek. Gdyby nie wojna, być może nadal bym tam grał. Ale po napaści na nasz kraj priorytetem stało się dla mnie bezpieczeństwo rodziny i dlatego trafiłem do Projektu Warszawa. Okazało się, że wybrałem najlepszą drużynę 🙂

 

Rozmawiał Sławek Rykowski